Aktualności

Ku przestrodze: Sąd wydał wyrok, muszę zagazować pszczoły. Przeszkadzały letnikom.

Przedstawiamy materiał z poczatku wrzesnia o wyjatkowo kontrowersyjnym wyroku

ze strony: http://krakow.wyborcza.pl/krakow/1,42699,18704509,sad-wydal-wyrok-musze-zagazowac-pszczoly-przeszkadzaly-letnikom.html

 

Sąd wydał wyrok, muszę zagazować pszczoły. Przeszkadzały letnikom

Ewa Furtak
03.09.2015 
 
Mieczysław Jamróz w swojej pasiece

Mieczysław Jamróz w swojej pasiece (Ewa Furtak)

Pszczoły przeszkadzają letnikom. Topią się w dmuchanych basenach, wpadają do napojów, wlatują do domów. - W takim sąsiedztwie nie sposób wypoczywać! - twierdzą przeciwnicy pasieki. Sąd: - Trzeba te owady zlikwidować.

Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Wieś Jaszczurowa w powiecie wadowickim słynie z tradycji pszczelarskich. Dawniej obok niemal każdego domu stało po kilka uli. Dzisiaj we wsi tylko nieliczni utrzymują się z uprawy ziemi, która zarasta łąkami. Raj dla pszczół.

Ale uli już nie tyle co dawniej - ledwo 300. Mieczysław Jamróz, lat 82, ma ich najwięcej. Na jego działce stoi 30 uli. W upalny poranek jadę z nim do pasieki w Jaszczurowej. Trochę się boję, mam uczulenie na jad owadów. Opowiadam mu, że gdy byłam dzieckiem, przypadkowo nadepnęłam na pszczołę. Użądliła mnie w palec, spuchła mi cała noga, bardzo źle się czułam.

- Pszczoła nie użądli, jeśli nie ma powodu. Hoduję bardzo łagodną odmianę, krainkę. Proszę się nie bać, może pani wejść między ule - zapewnia mnie pszczelarz.

Pszczoły nie zwracają na nas najmniejszej uwagi. Prawie ich nie widać i nie słychać. Aż trudno uwierzyć, że są ich tutaj tysiące. - Łagodna pszczoła to nie osa, która jest drapieżnikiem. Gdy użądli pszczoła, boli tylko przez chwilę. Jad osy boli aż do kości - wyjaśnia pszczelarz.

Miejsce na pasiekę idealne

Pierwszą pasiekę pan Mieczysław założył w Jaszczurowej, w ogrodzie rodziców. W roku 1950 postawił tam 30 uli. Poszedł do rolniczej szkoły średniej, a potem do wojska. Ożenił się, przeniósł do pobliskiego Mucharza. Wybudował dom i postawił drugą pasiekę. Większą, 80 uli. Nikt nie robił mu z tego powodu problemów. - Ani władza, ani szkoła, ani pleban, też sąsiedzi - mówi.

Cały czas doskonalił się w pszczelarskim fachu. Zdobył tytuł mistrza pszczelarskiego oraz kwalifikacje znawcy chorób pszczół, potwierdzone przez Zakład Weterynarii w Krakowie.

Ale dobre czasy się skończyły. Siedem lat temu jego dom w Mucharzu został wyburzony pod budowę zapory wodnej Świnna Poręba.

- Panie Mieczysławie, ten zbiornik w razie powodzi będzie ratował Kraków przed zalaniem - usłyszał od urzędników. Zgodził się na rozbiórkę domu, ale pszczół było mu żal. Poprosił kierownika budowy zapory, żeby pożyczył mu ciężarówkę, dał ludzi i pomógł przenieść pasiekę do Jaszczurowej, na ziemię, którą dostał w spadku po rodzicach. 30 arów, otoczone siatką metalową i drzewami. Na bramie tabliczka ostrzegająca przed pszczołami. - Zapytałem Polski Związek Pszczelarski w Warszawie o warunki, jakie muszę spełnić. Przysłali mi broszurę "Wybrane zagadnienia prawne z pszczelarstwa". Zgodnie z nią spełniam wszystkie normy - mówi pszczelarz.

Do najbliższych domów jest kilkadziesiąt metrów. W promieniu kilku kilometrów jest jeszcze dziewięć innych pasiek, ale na łąkach i w lesie pożywienia dla pszczół jest tyle, że w okresie występowania spadzi pszczelarze nawet ze Śląska przywożą do Jaszczurowej swojej ule. Miejsce na pasiekę idealne. Ale tak tylko się wydaje.

- Oddałem dom, żeby nie zalało Krakowa, a teraz krew mnie zalewa - mówi pszczelarz.

W takim sąsiedztwie trudno wypoczywać

To już nie jest ta sama Jaszczurowa, jaką pamięta Jamróz z dzieciństwa. Okolica piękna, kusi przyjezdnych. Krakusi pokupowali tutaj działki i wybudowali domki letniskowe. Przyjeżdżają w upalne weekendy, napełniają wodą dmuchane baseny, rozstawiają stoliki i krzesła. W okolice pasieki przyjeżdżają nauczyciele akademiccy i policjanci. Przeszkadza im sąsiedztwo pasieki.

Gdy dowiedzieli się, że Jamróz chce przewieźć do Jaszczurowej ule, zaprotestowali. List w tej sprawie napisał nawet dyrektor miejscowej szkoły podstawowej. Bez efektu, więc mieszkańcy i letnicy w liczbie dziewięciu osób wystąpili z pozwem do Sądu Rejonowego w Wadowicach. Kilkoro z nich dostarczyło zaświadczenia lekarskie, że są uczuleni na jad owadów. Narzekali, że pszczoły topią im się w oczkach wodnych i dmuchanych basenach, wpadają do napojów, wlatują do domów. - W takim sąsiedztwie nie sposób wypoczywać! - twierdzili przeciwnicy pasieki.

Wystąpili do sądu, by zmusić pana Mieczysława do usunięcia wszystkich uli. - Przez jego pszczoły musiałam wyciąć wszystkie drzewa owocowe! - przekonywała jedna z powódek.

Wadowicki sąd uznał, że pasieka Jamroza została założona prawidłowo, z uwzględnieniem obowiązujących przepisów. Sąd stwierdził, że pszczoły z jego pasieki nie są większym zagrożeniem dla sąsiadów niż owady z innych pasiek w okolicy. Uznał też, że choć w ich ogrodach liczba pszczół jest znaczna, to na pewno nie jest to wina pana Mieczysława, bo z pewnością przylatują tam także owady z innych pasiek. Sąd zauważył, że nawet sami autorzy pozwu przyznawali, że pszczół zawsze w okolicy było dużo. I wydał orzeczenie korzystne dla Jamroza. Pan Mieczysław krótko cieszył się spokojem. Przeciwnicy pasieki odwołali się do sądu drugiej instancji. W Krakowie zapadł inny wyrok. Sędzia orzekł: Jamróz ma prawo zostawić sobie tylko sześć uli.

Pszczoły pracują dla nas za darmo

Każdy ul z pszczelą rodziną jest wart kilkaset złotych. Nie jest prosto sprzedać rój. - Przeniesienie uli teraz, w środku sezonu, jest praktycznie niewykonalne - mówi.

Ale wyrok sądu jest już prawomocny, Jamróz musi go wykonać. - Mogę zrobić tylko jedno. Zagazować większość pszczelich rodzin, a potem je spalić. Nic innego nie jestem w stanie zrobić - rozkłada ręce.

Pszczelarz nie rozumie, dlaczego sąd podjął taką decyzję. - Gdy zginie ostatnia pszczoła, ludzkość będzie miała przed sobą tylko kilka lat życia. To dlatego ule stawia się nawet w wielkich miastach, przed polskim Sejmem czy na tarasach Pałacu Kultury. Każda pszczela rodzina jest dzisiaj na wagę złota. Jak można skazać na śmierć tysiące pszczół tylko dlatego, że przeszkadzają sąsiadom? Jeśli będę musiał zagazować pszczoły, zrobię to w obecności telewizji i prasy. Niech ludzie w całej Polsce zobaczą tę głupotę - zapowiada.

Za Jamrozem stoją pszczelarze z wadowickiego koła Beskidzkiego Związku Pszczelarzy "Bartnik". Wydali oświadczenie, w którym piszą, że to "wyrok haniebny", i będą wspólnie z panem Mieczysławem dążyli do jego kasacji. - Tylko że prawo jest przeciwko mnie. Najpierw muszę wykonać wyrok, potem mogę złożyć wniosek o kasację. Nawet jeśli sąd najwyższej instancji przyzna mi rację, pszczołom życia nic nie zwróci - mówi.

Pszczelarz prosi o pomoc kogo tylko można. Media, polityków, ekologów. Jacek Bożek, szef Klubu Gaja, mówi ostro, że sąd powinien pójść po rozum do głowy. Żar leje się z nieba, brakuje wody, zmiany klimatyczne zachodzą na naszych oczach. Człowiek uważa, że wszystko mu się należy, że świat jest po to, by służyć jego zachciankom.

- W tym szaleństwie zapominamy, że pszczoły pracują dla nas za darmo, że to my jesteśmy od nich zależni, a nie one od nas - mówi ekolog. - Pora na opamiętanie - dodaje.

Pytam sąsiadów pasieki pana Mieczysława, czy pszczoły naprawdę aż tak bardzo im przeszkadzają. Pukam do drzwi pierwszego z brzegu domu. Wychodzi kobieta z rękami fioletowymi od borówek. - Wróciłam właśnie z lasu - mówi. To jedna z osób, które oddały sprawę do sądu. Pytam ją o pszczoły. - Przylatują na białą koniczynę, którą mam w ogrodzie - pokazuje.

A chwilę później zaczyna opowiadać, że od dziecka wychowywała się z pszczołami, bo ule miał jej tata. Dlaczego nie chce sąsiedztwa pasieki? Wzrusza ramionami.

Jamróz: - Niewiele z tego rozumiem. To jest trochę na zasadzie "nie, bo nie".



Cały tekst: http://krakow.wyborcza.pl/krakow/1,42699,18704509,sad-wydal-wyrok-musze-zagazowac-pszczoly-przeszkadzaly-letnikom.html#ixzz3kxip0Lwk